Z pamiętnika Heinza Kuttina, 18 sierpnia 2016, 14:26
-Fettner ma beznadziejne wyniki –
mruczy pod nosem Tysia przeglądając kartę Manuela.
Brunetka zgodziła się pomóc Sarze w
porządkowaniu kart chłopaków po sezonie zimowym i w tworzeniu
raportów. Siedzimy tu już trzecią godzinę, a jesteśmy dopiero na
drugim zawodniku.
-Cholera, ja nie wiem co się z nim
dzieje – rzuca zrezygnowana Sara. - Nie zmieniam nic w jego
programie treningowym, wszystko ma dobierane indywidualnie. I co? I
gówno!
-Żre za dużo czekolady – oznajmia
Tyśka uśmiechając się kpiąco. - Zapisz tu, że potrzebuje
ekspresowo pełnego pakietu badań.
Podaje Sarze kartę, a blondynka
zaczyna notować. Tysia formalnie nadal jest pracownikiem Norweskiego
Związku Narciarskiego, więc jej obecność na naszym spotkaniu musi
pozostać bez śladu, żeby uniknąć jakichkolwiek nieprzyjemności.
-Co ty Tyśka jesz? - pytam
przyglądając się zawartości miski przed nią.
-Papkę z warzyw – odpowiada czytając
kolejne sprawozdania z sezonu.
-I jak mniemam przepis dała ci
Jaqueline?
-Nawet tego nie skomentuję.
W tym momencie drzwi się otwierają i
do salki wpada Michi niosąc po jednym nosidełku w każdej z dłoni.
-Witam państwa – wykrzykuje na
wejściu. - Zmiana warty Tyśka, bo ja muszę lecieć na trening.
Tysia wstaje zza stołu.
-Moje maluchy... – uśmiecha się
pochylając nad bliźniakami, ale po chwili marszczy czoło i zaczyna
im się przyglądać.
-Jakby mogły mówić, to by ci
powiedziały jaki super dzień miały z tatą! - zachwala swoje
umiejętności Hayboeck. - Byliśmy na spacerze z wujkiem Gregorem i
z Maxem, potem trochę pospały...
Tysia w tym czasie wyjmuje bliźniaki z
nosidełek i odwraca je w stronę Michiego.
-Hayboeck, japa. Przypatrz się swoim
dzieciom. I co widzisz?
-No co? Nie są brudne...
-Nie, o coś innego mi chodzi.
-No co?
-Nie odróżniasz własnych dzieci?!
Ubrałeś Thomasa w ubranka Leny, a Lenę w niebieskie ubranka
Thomasa!
Michi staje jak wryty. Razem z Sarą i
Koflerem uważnie przyglądamy się bliźniakom.
-Przecież nie pomyliłbym płci
własnych dzieci!
-To co? Ściągamy pieluchy, żeby się
przekonać?
Tysia coraz szerzej się uśmiecha na
widok konsternacji Michiego.
-Cholera, Tysiunia... Ty masz rację!
Co ze mnie za ojciec... Ubierałem ich zupełnie automatycznie! Nie
wiem jak to się mogło stać! Daj, przebiorę ich.
-Teraz to już daj spokój – prycha
śmiechem brunetka i podaje mi Lenę, a Thomasa jako że przysypia
odkłada do nosidełka.
-Cześć księżniczko – uśmiecham
się do małej, a ona uśmiecha się do mnie szeroko. Ma typowo
Tyśkowy uśmiech. Za to - podobnie jak Thomas – kolor włosów
odziedziczyła po Michim.
-Niech mi trener córki nie podrywa –
upomina mnie Hayboeck i zarzuca sobie torbę na ramię zbierając się
do wyjścia.
W tym momencie drzwi się otwierają i
do salki zagląda Tynka.
-Tysia, jesteśmy umówione na 15?
-Chyba się nie wyrobie. 15:30? Albo
zadzwonię do ciebie jak będziemy kończyć Fettnera!
-Spoko! Ja do 18 jestem w pracy! Pa!
I wychodzi.
-Okeeeeeej – zaczyna Kofler. - Czy my
o czymś nie wiemy? Ostatnio sobie do gardeł skakałyście.
-Była u nas w weekend i po
pięciogodzinnej kłótni i krzykach uznałyśmy, że to nie ma sensu
i spróbujemy się dogadać na spokojnie.
-To znaczy, że nie masz nic przeciwko
temu, żeby wyszła za Krausa? - pytam.
-Po moim trupie za niego wyjdzie –
rzuca stanowczo Polka i wraca do czytania sprawozdań.
-Dobra, ja spadam na skocznie –
mruczy Michi. - Jedzie trener?
-Zacznijcie z Kofim, ja przyjadę za
jakąś godzinę.
Andreas podnosi się i zabierając z
ziemi torbę rusza za Hayboeckiem.
-Tylko dzieciaczki! - wołam ich zanim
wyjdą. - Nie pozabijajcie się, bo dziewczyny są mi tu potrzebne.
-Jasne!
-Ej, Michi! - krzyczy wesoło Tysia.
-No?
-Żartowałam z bliźniakami!
-Co?
-Dobrze je ubrałeś! Ale skoro mi
uwierzyłeś to znaczy, że i tak ich nie rozróżniasz!
Michi zawraca i pochyla się na swoimi
dziećmi.
-Mam nadzieję, że poczucie humoru
odziedziczyliście po mnie, a nie po swojej trzepniętej matce.
Przecież ja w depresję popadnę, albo co najmniej nerwicy
dostanę...
Z pamiętnika Heinza Kuttina, 18 sierpnia 2016, 16:05
-Dlaczego wy nie skaczecie?! - krzyczę
oburzony wchodząc na teren skoczni Bergisel i widząc moje
dzieciaczki i Koflera stojących przy barierkach.
-Bo widzisz Heinz... Mamy mały problem
z Diethartem – mówi niepewnie Andreas.
-To znaczy? Mówiłem, żeby go zesłać
do kontynentalki – prycham rozglądając się za Thomasem. - A wy –
wskazuję na chłopców – mnie przekonywaliście, żeby go zabrać,
że mu pomożecie...
-I pomogli – stwierdza Kofler. -
Diethart na dzień dobry wyrównał rekord skoczni, a potem było
tylko gorzej. Znaczy lepiej. No w sensie, że dalej.
-A z jakiego rozbiegu?
-No i tu jest problem. Skróciliśmy mu
maksymalnie rozbieg. Hayboeck z Morgim się parę minut mocowali z
belką, bo rury tam trochę zarośnięte i zardzewiałe są, tak
dawno nikt tego aż tak nie skracał. A Didl robi rekord za rekordem.
-A gdzie on teraz jest?
-Kazałem mu zmierzyć gorączkę.
-Po co? - dziwię się.
-Żeby chociaż przez chwilę usiadł
na dupie i nie skakał, bo to się robi niebezpieczne powoli.
-W związku z czym Didl mierzy gorączkę
już ósmy raz bo Kofiemu cały czas coś nie pasuje – wtrąca
złośliwie Kraft.
-Masz lepszy pomysł? - pyta
poddenerwowany Andreas.
-Nic nie mówię...
-Fascynujące! - wykrzykuję. - Co mu
zrobiliście? - pytam podejrzliwie moje dzieciaczki.
-36,7! No nie chce być więcej! - z
domku wyłania się Didl.
-Może spróbuj zmierzyć w ustach? -
proponuje Kofler. - Coś kiepsko wyglądasz...
-Ale mierzyłem już tyle...
-ZMIERZ W USTACH! - krzyczy Andi, więc
Thomas posłusznie wraca do domku.
-Więc? - patrzę podekscytowany na
chłopców.
-Kazał nam trener mu pomóc, to
pomogliśmy – wzrusza ramionami Gregor.
-Niesamowite! - cieszę się. - Ale
chwileczkę! Nie podaliście mu czasem żadnych niedozwolonych
środków?
-A skąd trenerze! Same ziółka –
uśmiecha się złośliwie Fettner.
Z nieznanych mi przyczyn Kofler rzuca
mu przerażone spojrzenie. No przecież dobrze! Medycyna naturalna,
to jest to!
-Fantastycznie! – cieszę się. -
Zawsze byłem fanem naparów! Ah, byle więcej takich problemów...
-Heinz, on ląduje na płaskim – mówi
spokojnie Andreas. - Może mu się coś stać.
-Pospieszcie się, bo Didl zaraz
skończy mierzyć temperaturę – popędza nas Hayboeck. - No chyba,
że któryś ma serce mu powiedzieć, żeby zmierzył w... no wiecie.
-Świńskim zadku? - podpowiada mu
Stefan.
-Dokładnie.
-Trzeba go zawieźć na mamuta –
oznajmia Gregor.
-Zmierzyłem! - na werandzie domku
pojawia się Didl. - 36,7! Ale pewnie Kofi mi nie uwierzy, więc
pójdę zmierzyć jeszcze raz.
I znika.
-Tresowany – rzucam zadowolony i
przenoszę wzrok na Schlieriego. - Na mamuta?
-No mamuta chyba nie przeskoczy, co
nie? - pyta niepewnie.
-Dzisiaj i tak nie damy rady – mruczę
spoglądając na zegarek. - No nic. Wy dzieciaczki na górę,
podnieście sobie belkę, a Diethart poćwiczy z Koflerem imitacje
skoków. Diethart, synu! Gdzie ty jesteś?! No ileż można gorączkę
mierzyć, czy ty jesteś poważny?!
Z pamiętnika Heinza Kuttina, 18 sierpnia 2016, 20:13
Zachodzące słońce zwiastuje koniec
wyjątkowo upalnego dnia. Mrużąc oczy mimo założonych okularów
przeciwsłonecznych podjeżdżam pod siedzibę związku. Parkuję i
wysiadając z auta zauważam na ławce przed budynkiem Tysię z
Wellingerem. Andi trzyma na kolanach jedno z bliźniaków, brunetka
drugie.
-A wy co spiskujecie? - pytam
podchodząc do nich.
Oboje podskakują jak oparzeni. Aż nie
chce mi się wierzyć, że nie zauważyli, że do nich idę.
-Ah, dzień dobry tato! - uśmiecha się
radośnie Wellinga.
Kawalarz, no nie ma co.
-Nie przesadzaj – uspokajam go. -
Dopiero niedawno przestałem sobie wyobrażać, że stajesz w
płomieniach za każdym razem kiedy cię widzę. Ciesz się.
-Trener to zawsze wie jak komplementem
zacząć rozmowę – śmieje się chłopak.
-Co ty tu robisz?
-Przyjechałem zobaczyć bliźniaki –
odpowiada. - No i po Sophie.
-Co znaczy 'po Sophie'?
-Zabieram ją do Niemiec na kilka dni.
Wróóóóóóć.
-Że jak?
-Żona panu nie mówiła?
No jakoś chyba zapomniała.
-O czym?
-Jedziemy na wakacje.
-Do Niemiec?
-Nie no... Na Teneryfę.
-Czyli zabierasz ją na Teneryfę, a
nie do Niemiec – zauważam.
-Jakby się nad tym zastanowić to tak,
ma trener rację.
-Dlaczego ja nic o tym nie wiem? -
pytam.
-Bo by się trener nie zgodził?
-Jakby się nad tym zastanowić to tak,
masz rację. Ktoś jeszcze leci z wami?
-Tynka i Marinus – odpowiada Tysia. -
Możesz być spokojny, Tynka nie pozwoli żeby młodej włos z głowy
spadł.
-Jak to Tynka jedzie na wakacje? -
pytam oburzony. - Przecież ona nie ma urlopu!
-Owszem, ma.
-Niby kto jej go podpisał?
-Ty. W zeszłym tygodniu – prycha
śmiechem dziewczyna.
-Bzdura!
-Znając moją siostrę pewnie wsunęła
wniosek między papiery zawodników, które podpisywałeś. Ale nie
ma bata, widziałam i jest podpisany.
-Ja z nią muszę poważnie
porozmawiać! Jest jeszcze w pracy?
-Daj jej spokój – śmieje się
Tysia. - Musisz się zająć formą Fettnera...
-Chrzanić Fettnera. Jadę powstrzymać
Sophie! I Jaqueline! Na litość boską, moja rodzina oszalała!
Niech tylko Sophie zadzwoni, że coś jest nie tak, to przyjadę tam
choćby rowerem i wtedy inaczej porozmawiamy mój synu!
-Dobrze tato!
-Nie mów do mnie tato!
-Ale tata powiedział do mnie synu! -
uśmiecha się Wellinga i wiem, że dobrze się bawi.
-O ciebie tatuś też będzie tak
walczył – mówi Tysia do Leny, co ta kwituje ślinotokiem z buzi.
- Cóż, elokwencję to ty na pewno masz po tatusiu... O cholera.
Spoglądam na nią, by po chwili
odwrócić wzrok w tą samą stronę co ona. Pod budynkiem związku
pojawił się nowy samochód: bordowa terenówka na niemieckich
numerach. Terenówka, którą Tysia znała doskonale. A należała
ona do Marinusa Krausa.
*****
Zważywszy na to, jaką malutką burzę wywołał poprzedni rozdział pragnę tylko zaznaczyć, że nie chce robić z Austriaków karykatury, więc nie zawsze rozdział będzie naładowany głupotami Heinza po same brzegi :) mam nadzieję, że zrozumiecie :)
Tak jak wspominałam u Diany, do której serdecznie Was zapraszam (http://tellherwhy.blogspot.com/) zbliża się sesja, więc czasu mało i nie mogę przewidzieć kiedy się tu znowu pojawię :( mam nadzieję na początek lutego, trzymajcie kciuki ;*
oczywiście wszystkim zdającym życzę powodzenia i bawcie się dobrzem w Zakopcu! <3